SZKOŁY W POLSCE NIE PRZYGOTOWUJĄ UCZNIÓW WYSTARCZAJĄCO DOBRZE DO PRACY W SPEDYCJI

By | 12:04:00 Leave a Comment

Wyobrażacie sobie, że pierwszy dzień nauki w technikum przypominać będzie lądowanie na nieznanej planecie. Nieśmiało, lecz z pewną dozą determinacji pragniecie zbadać glob, na którym wylądowaliście. Spodziewacie się, że czeka Was przygoda życia, lecz nie boicie się jej ujarzmić, bo macie nad sobą pomoc. Nic bardziej mylnego... Witajcie w polskiej rzeczywistości!



Technik spedytor. Technik logistyk. Technik eksploatacji portów i terminali. Technik lotniskowych służb operacyjnych. Szkoły w Polsce biorąc udział w wyścigu o uczniów, przekraczają kolejne granice absurdów. Belfrowie nie są przygotowani do prowadzenia zajęć, a do niektórych zawodów... nie istnieją nawet dedykowane podręczniki. Nauka wówczas przyjmuje w szkole formę studiowania: zbiera się materiały z pokrewnych zawodów i w ten sposób prowadzi się zajęcia. 


Z zawodu jestem technikiem eksploatacji portów i terminali, co oznacza, że zdałam dwie kwalifikacje:

  • A33, tzn. Obsługa podróżnych w portach i terminalach, 
  • A34, tzn. Organizacja i prowadzenie prac związanych z przeładunkiem oraz magazynowaniem towarów i ładunków w portach i terminalach. 
Czym zajmuję się obecnie? Jednego dnia zastanawiam się, w jaki sposób wywieźć złom z Polski do Niemiec. Drugiego widzę połączenie telefoniczne z Serbii i zaczynam główkować, czy nie podpadłam przypadkiem serbskiej mafii. Kolejnego odbieram telefon z Mołdawii i słyszę po drugiej stronie rozbudowaną wypowiedź w języku rosyjskim, na co potrafię odpowiedzieć zaledwie: "ja nie panimaju, e-mail, e-mail!". Pozyskuję klientów biznesowych, działam na giełdach transportowych, dzwonię, rozmawiam, namawiam, negocjuję. Jednym zdaniem: pracuję jako asystentka spedytora w transporcie ciężarowym. 



Polskiemu szkolnictwu bez wątpienia przydadzą się reformy. Jak według mnie powinny one wyglądać w szkołach, które przygotowują do pracy przyszłych spedytorów czy logistyków? Co należy dodać? Kto powinien nauczać? Zapraszam do zapoznania się z moją perspektywą!


Branża TSL zmienia się bardzo dynamicznie, a przykładów nie trzeba szukać daleko. Popularną niegdyś metodą nawiązywania współpracy między firmą produkcyjną, a przewoźnikiem było podpisanie kilkuletniego kontraktu. Obecnie odchodzi się od tej formy na rzecz pojedynczych zleceń transportowych. Z czego wynika ta zmiana? 


Aktualnie wszyscy mierzą się ze skutkami globalnego kryzysu gospodarczego. Producenci walczą z widmem malejących zamówień oraz brakujących komponentów do dalszej produkcji. Przewoźnikom z kolei sen z powiek spędzają zmieniające się dynamicznie raty leasingu i  ceny paliw. Niestabilność na rynku doprowadziła do stopniowych rezygnacji z wieloletnich kontraktów. 


Zmianom uległy również sposoby pozyskiwania klientów (producentów, importerów, spedycji lub dystrybutorów). Obecnie nie tylko wykonuje się cold calling czy cold mailing i nie ogranicza się do pojawień na targach branżowych. W grę o klienta wchodzą obecnie także social media, takie jak LinkedIn bądź Facebook. 



Aby wypuścić na rynek absolwentów ze świeżymi pomysłami, nowatorskim podejściem oraz bieżącym rozeznaniem w branży, uczniów w szkołach powinni uczyć... czynni zawodowo spedytorzy i logistycy. 


Czego brakuje obecnej kadrze nauczycielskiej? 


Dawid Wardin, właściciel przedsiębiorstwa Wardin Logistics, wykładowca na Uniwersytecie Gdańskim i konsultant w obszarze zarządzania biznesem branży TSL, stworzył podręcznik pt. "Stawka to za mało". Autor wspomniał w swojej książce, że za czasów studiów kompletnie nie rozumiał procesu organizacji transportu. Wynikało to z faktu, że żaden z wykładowców nigdy nie zajmował się tym logistycznym przebiegiem samodzielnie.


Wardin napomknął również, że podczas swojej akademickiej tułaczki jako student nigdy nie dowiedział się, że w trakcie rozwoju kariery będzie musiał stawić czoła takim wyzwaniom jak skradziona z zaplombowanych kontenerów kawa płynąca z Polski do Ameryki Południowej. Dziś przedsiębiorca sam dzieli się swoim doświadczeniem w rozwiązywaniu wymagających problemów. Być może to z doświadczenia takich osób materiały na lekcje powinni czerpać pedagodzy i nauczyciele uniwersyteccy? 


Tak trudnych przypadków nie brakuje w branży TSL: opóźniona o 1 dzień pilna dostawa z winy nieuważnego dyspozytora, obywatele państw trzecich próbujący dostać się do kraju Unii Europejskiej pod plandeką naczepy lub przetrzymywany nielegalnie ładunek, za który przewoźnik żąda okupu. 


O jednej z problematycznych sytuacji opowiedziała w 2020 roku spedytorka Karolina na łamach mojego bloga



Sęk w tym, że przez 4 lata technikum nie słyszałam o tych zagadnieniach. Uczę się na nie reagować dopiero dzięki pracy. Ze szkolnej ławki pamiętam jedynie suche definicje np. czym jest spedycja lub łańcuch dostaw. Choć pobieranie lekcji w szkole średniej zaczęłam w 2013 roku, do teraz z mojej głowy nie uciekło także wspomnienie, gdy przez bite 45 minut zapisywaliśmy bez przerwy tego typu definicje, by ukarać 3 osoby w klasie za ich zachowanie (może nauczycielka liczyła na to, że przez bolące ręce sami dokonamy linczu po lekcjach na tych osobach?). 


Podstawa programowa w szkole średniej sprawiła, że byłam przekonana, iż spedycja polega w 100% na organizacji transportu. Obecnie, zajmując się na co dzień samochodami ciężarowymi, zrozumiałam, że organizacja transportu to w spedycji zaledwie 20%. Pozostałe 80% to działania biznesowe. 


Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że nie korzystam z wiedzy, którą nabyłam w technikum. Dzięki szkole wiedziałam już od pierwszego dnia pracy, jakie wymiary ma paleta euro, jak obliczyć zajętą przestrzeń ładunkową w samochodzie, w jaki sposób oszacować czas pracy kierowcy i z jakimi rodzajami naczep można się spotkać. Choć to ostatnie jest mocno dyskusyjne. 



Trzeba trafić na bardzo dobrą szkołę, która nie zamknie się na opowieści o podstawowych rodzajach naczep typu plandeka, chłodnia czy cysterna i jej pracownicy wspomną również o istnieniu takich jak np. inloader. Inloader to naczepa do przewozu szkła. Nie znajdziecie o niej również wzmianki w wielu podręcznikach dla technika spedytora np. "Środki transportu część 1", który napisał Radosław Kacperczyk. W dniu, w którym piszę ten artykuł, naczepa typu inloader jest poszukiwana na takich trasach jak:

  • Włochy -> Litwa, 
  • Wielka Brytania -> Bułgaria, 
  • Wielka Brytania -> Luksemburg, 
  • Dania -> Belgia, 
  • Niemcy -> Dania. 
Warto wspominać o takich smaczkach na lekcjach, gdyż popyt na usługi z wykorzystaniem tej naczepy istnieje, a w przyszłości może to stać się czyjąś specjalnością. 

W szkole zanotowałam także, że naczepy typu chłodnie służą do przewozu żywności. Nikt jednak nie poinformował nas, że można do nich ładować również elektronikę, puste puszki i wiele innych towarów. 


Dobry spedytor to osoba z całym wachlarzem przydatnych umiejętności: prowadzenie negocjacji, nieskazitelne zarządzanie czasem, panowanie nad stresem, znajomość języka obcego (czasami nawet kilku) na wysokim poziomie czy obsługa pakietu MS Office. Kompetencje te są pożądane w wielu branżach, również w pracy nauczyciela. Jednak przepaść między zarobkami spedytora, a nauczyciela jest ogromna i niewątpliwie jest to jeden z powodów, dla których spedytorzy nie uczą w szkołach. 




Jeśli nie spedytor do szkoły, to może szkoła do spedytora? 


Ciekawym rozwiązaniem, lecz praktycznie niemożliwym do realizacji, byłoby organizowanie regularnych warsztatów w firmach spedycyjnych, gdzie młodzi adepci mogliby podglądać pracę doświadczonych specjalistów. Tam po przyswojeniu suchej wiedzy podręcznikowej ze szkolnej ławy, mogliby zobaczyć jej wykorzystanie w praktyce. 


Bardzo mocno wątpię jednak, biorąc pod uwagę charakter pracy spedytora i faktyczną ilość uczniów zainteresowanych zawodem, aby jakiekolwiek biuro spedycyjne było gotowe przyjąć 20-30 nastolatków. Sam przebieg praktyk w technikum woła przecież o pomstę do nieba. Nie można zapomnieć również o tym, że przygotowanie dużej ilości wyjść w trakcie godzin szkolnych byłoby problematyczne dla nauczycieli prowadzących pozostałe przedmioty ze względu na ogromną ilość materiału w programie nauczania. Kompromisowym rozwiązaniem byłoby według mnie przeprowadzanie warsztatów w szkołach przez spedytorów z różnorodnych firm. 



Pamiętam, że w szkole byliśmy zapraszani na politechnikę na warsztaty przeprowadzane przez studentów. Symulacje i ćwiczenia tam pokazane jednak również niewiele miały wspólnego z codzienną pracą w branży TSL. Nic dziwnego, jeśli pod uwagę weźmie się fakt, że uczelnie w Polsce zatrudniają wielu teoretyków, zamiast praktyków, a studenci muszą opierać wiedzę na przestarzałych technologiach. 


Ciekawym i praktycznym rozwiązaniem byłoby również wprowadzenie przedmiotu związanego z prowadzeniem negocjacji. Odkąd zaczęłam pracę w spedycji to nie było dnia, w którym nie musiałabym się targować o stawkę: zarówno z klientem, jak i z przewoźnikiem. Czasami były to spokojnie przemyślane negocjacje w formie pisemnej na giełdzie bądź w e-mailu, a niekiedy "na żywioł" przez telefon. 


Prowadzenie negocjacji i wypracowanie wyniku, który zadowoli na raz spedytora, producenta oraz firmę transportową jest kluczową umiejętnością w branży TSL. Źle przeprowadzone pertraktacje mogą doprowadzić do utraty kontaktu z jedynym dostępnym przewoźnikiem bądź spedytorem chcącym sprzedać ładunek na interesującej nas trasie. W branży transportowej negocjacjom podlega nie tylko stawka za przewóz, lecz również takie warunki jak termin płatności za usługę czy dzień dostawy. 


Fragment przykładowej oferty pracy na stanowisko spedytora


Wprowadzenie do szkół warsztatów z debat oksfordzkich mogłoby sprawić, że rozmowy z klientami i przewoźnikami przebiegałyby w innej atmosferze. Debaty te rozwijają bowiem umiejętność uargumentowania swojego stanowiska i logicznego myślenia. Możliwe, że rozmowy na giełdach transportowych nie musiałyby wyglądać wówczas w ten sposób:


Ostatecznie nie dowiedziałam się, ile pieniędzy ten Pan potrzebował do zrealizowania transportu zleconego przeze mnie ładunku. ;)


Miałabym po cichu nadzieję na to, że wprowadzone na nowo przedmioty odbiegałyby poziomem od pozostałych. Że nauczyciele prowadziliby je sumiennie i nie zarzucili uczniów całym szeregiem regułek do wykucia na pamięć. Że belfrowie kładliby nacisk na praktykę. Że przedmioty te zostałyby wprowadzone w zamian za mniej potrzebne, aby nauczani nie spędzali całych dni w gmachu placówki edukacyjnej. Po zderzeniu z polskimi szkołami i uczelniami wiem jednak, że pozostanie to w sferze marzeń. 


Moim pragnieniem jest zostać poliglotką. Obecnie uczę się języka angielskiego, niemieckiego i litewskiego, a mój apetyt na poznawanie kolejnych stale rośnie. Wszystkie 3 języki wykorzystuję w codziennej pracy. 


W drugiej klasie technikum musiałam stawić czoła następującym przedmiotom:

  • język angielski w portach i terminalach, 
  • język niemiecki w portach i terminalach. 

Brzmi fantastycznie, prawda? Obecnie najbardziej pożądanymi językami w spedycji drogowej są angielski, niemiecki i francuski. Niestety... w szkolnej rzeczywistości nie wszystko w praktyce wychodzi tak jak powinno. 


Zajęcia z języka angielskiego zawodowego były przeprowadzone na bardzo wysokim poziomie. Problem zaczął się z językiem niemieckim, gdy nauczycielka uświadomiła sobie, że prawie nikt z klasy nie zna nawet jego podstaw. Jak wówczas wprowadzić specjalistyczne słownictwo typu "der Kraftfahrzeugschein" czyli "dowód rejestracyjny pojazdu"? 


Okazało się, że niektórzy uczniowie w gimnazjum nie mieli języka niemieckiego, tylko francuski lub hiszpański. Na tym etapie edukacji moja znajomość języka ojczystego naszego sąsiada bardzo podupadła. Udało mi się ją odbudować dopiero w pracy i stale nad nią pracuję. 

Fragment zeszytu ćwiczeń "Język niemiecki zawodowy w logistyce i spedycji" (Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne)


Gdy zaczęłam parać się spedycją, okazało się, że mogę podnieść swoje kwalifikacje zawodowe dzięki książkom na pozór niezwiązanym z branżą TSL. Do grupy tej należą takie pozycje jak:
  • J. Gitomer "Biblia handlowca. Najbogatsze źródło wiedzy o sprzedaży",
  • R. Greene "48 Praw Władzy. Jak wykorzystać manipulację do osiągnięcia przewagi",
  • K. Mitnick  "Sztuka podstępu. Łamałem ludzi, nie hasła". 
Zorientowałam się, że warto uczyć się sztuczek socjotechnicznych i manipulacyjnych, nie po to, by je wykorzystywać, lecz po to, by skutecznie się przed nimi bronić w branży. Nikt w szkole mi tego nie przekazał. 

Czy to oznacza, że nie warto uczyć się w technikum na spedytora czy logistyka? 


Mimo wszystko uważam, że przyuczanie się do takich zawodów będzie wartościowo spędzonym czasem w szkole. Nabędzie się w ten sposób podstawową wiedzę o funkcjonowaniu transportu, pozyska się pierwsze doświadczenie zawodowe podczas praktyk i wzbogaci się swoje CV przez kwalifikacje po zdaniu egzaminów zawodowych. Wielu pracodawców zaznacza, że z chęcią przyjmie osobę z wykształceniem kierunkowym (i nie chodzi tu koniecznie o studia!).  


Nie należy również zapominać, że formalny "papierek" to nie wszystko, a do pracy w branży TSL można wejść bez wykształcenia kierunkowego. Wystarczy udowodnić, że dysponuje się odpowiednim zestawem cech i umiejętności np. odpornością na stres, biegłością w prowadzeniu negocjacji czy doświadczeniem pracy w handlu. 


Co Wy byście zmienili w polskich technikach? 




Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: