Alaska, rok 1931. Po nadaniu sygnału SOS, załoga ze względów bezpieczeństwa postanawia opuścić statek. 22 marynarzy zabierają hydroplany, a reszta pozostaje w pobliżu maszyny, aby doglądać dóbr materialnych znajdujących się na pokładzie. Niestety, obserwacje zostały przerwane przez niesprzyjającą pogodę- silną burzę śnieżną połączoną z porywistym wiatrem. Koniec końców, warunki atmosferyczne uległy poprawie. W tym czasie, mężczyźni postanowili sprawdzić stan statku. Na miejscu okazało się, że... zniknął. "Poszedł na dno"- zgodnie przytaknęli. Ale czy gdyby zatonął, to czy jego historia opowiadana byłaby przez lata? Czy potrafiłaby postawić na nogi nawet rząd? Czy byłaby owiana wtedy tak ogromną tajemnicą?
paranormal.about.com |
W Szwecji, w roku 1914, zwodowany został parowiec o nazwie SS Angermanelfven. Maszyna była bardzo solidna, jej wyporność wynosiła 1322 t., a długość 70,15 m. Mogła osiągać prędkość 19 km/h. Skonstruowana była dla niemieckiego armatora i poruszała się na linii- Hamburg- Szwecja. Statek spełniał funkcje handlowe. Czyżby był w czepku... zbudowany? (No bo raczej nie urodzony) Podczas swojej kariery, z wielkim szczęściem udało mu się omijać wiele niebezpieczeństw jak np. wpłynięcie na minę. A należy pamiętać,że w czasie konfliktu zbrojnego, ekstremalnych sytuacji nie brakowało. Jednakże po I wojnie światowej, na mocy Traktatu Wersalskiego, zmienił właściciela. Niemcy na podstawie zapisów, przekazały swoją flotę morską państwom Ententy czyli Wielkiej Brytanii, Rosji i Francji. SS Angermanelfven trafił do rąk Anglików. Maszynę kupiło przedsiębiorstwo o nazwie Hudson's Bay Company, a następnie zmieniło jej bazę na Kanadę i nazwę na SS Baychimo.
Pechowy rejs był już 10 w całej historii pracy parowca. Odbył się on latem 1931 roku, a 36 osobową załogą, dowodził kapitan John Cornwel. Jak się później okaże- jego doświadczenie w lodowych podróżach na terenach Alaski, okazało się być niezwykle pomocne. Schody zaczęły się już po przepłynięciu Cieśniny Beringa. Tam napotkał na swojej drodze pierwszy lód, którego nie mógł samodzielnie pokonać. W związku z tym, przez kolejne 26 dni wspomagany inną maszyną, przebył niebezpieczny odcinek. Wydawało się, że następny fragment trasy oszczędzi podobnych atrakcji, jednak nic bardziej mylnego. Po niedługiej chwili, parowiec ponownie ugrzązł w lodowej połaci. Kurs kończący się myśliwską osadą położoną w zatoce Coronation nie należał do najprzyjemniejszych. Kapitan wydał jednak rozkaz szybkiego załadowania towarów do maszyny i powrotu w najbliższym terminie- celem takiego działania było uprzedzenie jeszcze gorszych warunków pogodowych, które wraz z mijającą porą roku, ulegały zmianie.
Podczas powrotu do stacji początkowej, załoga musiała zmierzyć się z niejednymi przeciwnościami losu. Mimo bogatego doświadczenia Johna Cornwela i pracowitości marynarzy, mężczyźni zmuszeni zostali do nadania sygnału SOS i opuszczenia pokładu statku. Doszło do tego w pobliżu przylądka Barrow, kiedy parowiec na dobre utknął w sidłach lodu. Istniało również spore prawdopodobieństwo, że kadłub maszyny zostanie zmiażdżony. Zespół pełniący służbę udał się pieszo do zamieszkiwanego przez Inuitów osiedla Point Barrow. Na drugi dzień, po 22 marynarzy przyleciały 2 hydroplany, natomiast reszta pozostała na lądzie w celu prowadzenia bacznych obserwacji odebranych ładunków. Trzeciej doby doszło do tzw. buranu czyli silnej burzy śnieżnej połączonej z porywistym wiatrem. Kiedy na zewnątrz pogoda uległa poprawie, okazało się, że statek... rozpłynął się! Początkowym domysłem było, że maszyna przygnieciona lodem, zatonęła. Okazała się być jednak nieprawdą, kiedy do marynarzy zwrócił się miejscowy myśliwy z wiadomością, że zauważył dryfującego po zbiorniku wodnym Baychimo.
Postanowiono wszcząć poszukiwania zagubionej maszyny- odnaleziono ją, kiedy ponownie nieszczęśliwym trafem dostała się w sidła lodu. Okazało się, że jej stan jest na tyle opłakany, że wymaga gruntownego remontu, który nie mógł być dokonany na miejscu. Przybyły więc kolejne hydroplany, które odebrały towar i nieustraszoną załogę. Statkiem nikt więcej się nie zajął. Po pewnym czasie uznano go za zatopionego, ale czy taki był stan faktyczny? W 1932 roku, Inuici zgłosili władzom, że widzieli Baychimo! W związku z tym, że nie mieli na to żadnych dowodów, informacje zostały puszczone w niepamięć. Kolejna osoba, która zauważyła dryfujący parowiec to badacz Arktyki- Leslie Marvinow. Jemu z kolei udało się sfotografować unoszący się na wodzie obiekt. Rok później, Baychimo posłużył jako schronienie dla myśliwych przed atakiem buranu. Mężczyźni przeczekali w nim nadchodzącą burzę. Minione wydarzenia były dla władz wystarczającym dowodem, więc wyznaczyli odpowiednią sumę pieniężną dla osoby, która ponownie znajdzie statek.
Maszyna wciąż dryfowała i napotykała wielu ludzi... Pewnego razu widziała ją kolejna badaczka Arktyki- Izabella Hutchinson. Statek, na którym się znajdowała, prawie rozbił się o Baychimo! Kobieta doniosła, że stan parowca był zadziwiająco dobry, a kadłub- doskonały. Należy w tym miejscu przypomnieć, iż załoga pod dowództwem kapitana Johna Cornwela, opuściła maszynę ze względu na jej bardzo zły stan techniczny, który wymagał remontu. Więc co się działo przez ten czas? Innym razem, Hugh Palson, będący kapitanem wielorybnika, widząc Baychimo, próbował go uruchomić. I to przez kilka godzin! Żadna z prób nie zakończyła się sukcesem, a Palson opuścił pokład. Wydarzyło się to w 1939 roku. W 2006 natomiast, władze Alaski ponownie ogłosiły poszukiwanie maszyny. Tym razem określono stawkę- 100 000 $. Jednak... nikt jeszcze go nie zatrzymał. Każdemu z wcześniej wymienionych śmiałków, statek po pewnym czasie umknął- po burzy, na następny dzień i w innych okolicznościach.
Obecnie nikt nie wie, czy Baychimo wciąż odważnie dryfuje po zbiorniku wodnym, czy raczej spoczywa na dnie. Być może kwota zostanie niedługo wypłacona... A może został stratowany podczas II wojny światowej? Każdy nasz pomysł zostanie na długi okres czasu wolną hipotezą, aż w końcu ktoś zobaczy go ponownie.
Źródła:
ghosts.monstrous.com
The ghost ship of the Arctic- Gunston, David
Pechowy rejs był już 10 w całej historii pracy parowca. Odbył się on latem 1931 roku, a 36 osobową załogą, dowodził kapitan John Cornwel. Jak się później okaże- jego doświadczenie w lodowych podróżach na terenach Alaski, okazało się być niezwykle pomocne. Schody zaczęły się już po przepłynięciu Cieśniny Beringa. Tam napotkał na swojej drodze pierwszy lód, którego nie mógł samodzielnie pokonać. W związku z tym, przez kolejne 26 dni wspomagany inną maszyną, przebył niebezpieczny odcinek. Wydawało się, że następny fragment trasy oszczędzi podobnych atrakcji, jednak nic bardziej mylnego. Po niedługiej chwili, parowiec ponownie ugrzązł w lodowej połaci. Kurs kończący się myśliwską osadą położoną w zatoce Coronation nie należał do najprzyjemniejszych. Kapitan wydał jednak rozkaz szybkiego załadowania towarów do maszyny i powrotu w najbliższym terminie- celem takiego działania było uprzedzenie jeszcze gorszych warunków pogodowych, które wraz z mijającą porą roku, ulegały zmianie.
Podczas powrotu do stacji początkowej, załoga musiała zmierzyć się z niejednymi przeciwnościami losu. Mimo bogatego doświadczenia Johna Cornwela i pracowitości marynarzy, mężczyźni zmuszeni zostali do nadania sygnału SOS i opuszczenia pokładu statku. Doszło do tego w pobliżu przylądka Barrow, kiedy parowiec na dobre utknął w sidłach lodu. Istniało również spore prawdopodobieństwo, że kadłub maszyny zostanie zmiażdżony. Zespół pełniący służbę udał się pieszo do zamieszkiwanego przez Inuitów osiedla Point Barrow. Na drugi dzień, po 22 marynarzy przyleciały 2 hydroplany, natomiast reszta pozostała na lądzie w celu prowadzenia bacznych obserwacji odebranych ładunków. Trzeciej doby doszło do tzw. buranu czyli silnej burzy śnieżnej połączonej z porywistym wiatrem. Kiedy na zewnątrz pogoda uległa poprawie, okazało się, że statek... rozpłynął się! Początkowym domysłem było, że maszyna przygnieciona lodem, zatonęła. Okazała się być jednak nieprawdą, kiedy do marynarzy zwrócił się miejscowy myśliwy z wiadomością, że zauważył dryfującego po zbiorniku wodnym Baychimo.
www.flickr.com |
Maszyna wciąż dryfowała i napotykała wielu ludzi... Pewnego razu widziała ją kolejna badaczka Arktyki- Izabella Hutchinson. Statek, na którym się znajdowała, prawie rozbił się o Baychimo! Kobieta doniosła, że stan parowca był zadziwiająco dobry, a kadłub- doskonały. Należy w tym miejscu przypomnieć, iż załoga pod dowództwem kapitana Johna Cornwela, opuściła maszynę ze względu na jej bardzo zły stan techniczny, który wymagał remontu. Więc co się działo przez ten czas? Innym razem, Hugh Palson, będący kapitanem wielorybnika, widząc Baychimo, próbował go uruchomić. I to przez kilka godzin! Żadna z prób nie zakończyła się sukcesem, a Palson opuścił pokład. Wydarzyło się to w 1939 roku. W 2006 natomiast, władze Alaski ponownie ogłosiły poszukiwanie maszyny. Tym razem określono stawkę- 100 000 $. Jednak... nikt jeszcze go nie zatrzymał. Każdemu z wcześniej wymienionych śmiałków, statek po pewnym czasie umknął- po burzy, na następny dzień i w innych okolicznościach.
Obecnie nikt nie wie, czy Baychimo wciąż odważnie dryfuje po zbiorniku wodnym, czy raczej spoczywa na dnie. Być może kwota zostanie niedługo wypłacona... A może został stratowany podczas II wojny światowej? Każdy nasz pomysł zostanie na długi okres czasu wolną hipotezą, aż w końcu ktoś zobaczy go ponownie.
Weronika Olimpia
Źródła:
ghosts.monstrous.com
The ghost ship of the Arctic- Gunston, David
Jej, ale niesamowita historia! :) Miałam takie wow na twarzy jak czytałam. :D
OdpowiedzUsuńzdecydowanie jest interesująca. :)
UsuńTego nie słyszałem ;-)
OdpowiedzUsuń