CZY STATEK MOŻE BYĆ LATARNIĄ MORSKĄ?

By | 09:23:00 2 comments
Nim przystąpisz do lektury tego artykułu, zamknij oczy i przywołaj hasło "latarnia morska". Jaki obraz podsuwa Ci wyobraźnia? Zapewne mocno osadzony na planie koła budynek, który rozświetla swoją obecnością najgłębsze mroki. Czy wiesz jednak, że latarnia może pływać?

źródło: © Ian Boyle, 19 listopad 2005; www.simplonpc.co.uk
Niezwykle stabilne konstrukcje latarni morskich sprawiają wrażenie niepokonanych i odpornych na wszelkie warunki. Ufanie pozorom może być jednak zgubne, bowiem szereg różnorodnych czynników (np. zbyt głęboka woda) sprawia, że na danym obszarze nie zbudujemy tradycyjnej latarni morskiej. Mimo pojawiających się na naszej drodze przeszkód, musimy poinformować przepływające w okolicach statki o potencjalnym niebezpieczeństwie. Czym więc zastąpić nieodłączny element nadmorskiego krajobrazu?

Może by tak... inną jednostką pływającą?

Latarniowiec to statek, który pełni funkcję latarni morskiej. Usytuowany w pobliżu wodnego szkopułu, przestrzega swoją obecnością pływających w pobliżu kuzynów. Jego pobyt spełnia również funkcję znaku nawigacyjnego. Jako, że musi stacjonować w jednym punkcie, zakotwiczona jednostka nie posiada z reguły napędu. 

Wraz z upływem czasu, postępem technologicznym i alternatywnymi rozwiązaniami, latarniowce zaczęły znikać z akwenów. Ich obecność zastępuje się takimi urządzeniami jak LANBY, czyli sporej wielkości bojami nawigacyjnymi, bądź też pławami świetlnymi, które oznaczają tory wodne. Polska niestety nigdy nie weszła w posiadanie takiego statku.  

Przewróćmy jednak karty historii ku początkowi, czyli 283 lata wstecz. Prekursorskie kroki w umieszczaniu latarni na wodach, stawiane były przez Wielką Brytanię i jej jednostkę o nazwie Nore. Statek stacjonował na Tamizie. W XIX wieku inicjatywę przejęły jednak USA, które intensywnie rozpoczęły metamorfozę latarniowców. Tam, gdzie Ameryka, tam też Rosja. W trakcie tego samego stulecia z dóbr statków latarni zaczął korzystać także największy kraj świata. I mimo swoistej popularności przez pewien okres czasu, a więc pojawienia się na akwenach różnorodnych państw, to właśnie te kraje uplasowały się na podium pod względem eksploatacji latarniowców.


Jak już zdążyłam napomknąć wcześniej- polska flota nigdy nie została wzbogacona obecnością choćby jednego latarniowca. Mimo to, nasza ojczyzna starała się o posiadanie takiej jednostki tuż przed II wojną światową. Los bywa jednak przewrotny i z całej siły postarał się udowodnić, że nikt inny, tak jak Polska, nie zasługuje na egzemplarz latarniowca.

11 lat temu, u stóp stoczni gdańskiej, zawitał duński Motorfyrskib No II. Statek, który rozpoczął swoją służbę w 1916 roku, trudnił się wieloma zajęciami. Bywał latarniowcem, pływającym lokalem gastronomicznym, bądź też statkiem klubowym. Mając 90 lat, pojawił się w Polsce i to nie przejazdem. Konstrukcja jednostki każdego dnia osłabiała się, a nasze ojczyste przedsiębiorstwo, Drewnica Development, podjęło się jego naprawy. 

Pracę podzielono na 2 części. Na samym początku, statek zacumował w suchym doku, gdzie m.in. obito jego dach papą i wymieniono klepki poszycia. Inwestycja ta, w porównaniu do nadchodzącej, przebiegła pomyślnie. Drugi etap napraw zaplanowano poprowadzić poza dokiem. 


Ponoć wszystko, co ma początek, ma również swój koniec (oprócz półprostej!). Kres prac Motorfyrskib No II nastąpił pod wodą. Rozpoczęto bowiem kolejne naprawy poza dokiem, lecz... nie dokończono ich i nikt nigdy do nich nie wrócił. Jednostka zatonęła. Nieustraszeni Polacy postanowili ją jednak podnieść na nogi i wyciągnięto ją z wody. Duńczyk okazał się być mimo to nieugięty i po niedługim  czasie ponownie schował się pod taflą akwenu. Poddano się, a statek ukryty był w tym miejscu 7 lat. 

Może nasunąć się w tym miejscu czytelnikowi pytanie- skoro Dania wysłała swojego podopiecznego do Polski, by go naprawić, to dlaczego nie podniesiono go po raz drugi i nie dopilnowano prac? Ciężko niestety udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy uważają, że właściciel jednostki znudził się nią, a inni z kolei wychodzą z założenia, że zabrakło mu pieniędzy na ponowny ratunek z dna. Człowiek ten nie był również zainteresowany ocaleniem choćby pojedynczych elementów statku. 

Na szczęście nie każdy latarniowiec ma za sobą tak okrutne przeżycia, a wiele z nich wciąż pracuje na swoich obszarach po dzień dzisiejszy. W samej Ameryce stacjonuje obecnie 15 jednostek tego typu.

Lata mijały, a armatorzy i konstruktorzy nabierali doświadczenia w eksploatacji oraz budowie latarniowców. Pierwsze statki latarnie były drewniane. Również kadłub wcześniej wspomnianego Motorfyrskib No II wykonany był z tego surowca. Początkowy kształt poszczególnych kadłubów musiał jednak na przestrzeni czasu ewaluować, by nie kołysać się i zapewniać stabilność. A zważając na fakt, iż zadaniem latarniowców było informowanie innych jednostek, stateczność to cecha niezwykle istotna. Latarniowce wyposażone były najpierw w kotwice Fluke, a w następnych latach- grzybkowe.

Najważniejszym jednak elementem spośród wszystkich, były światła. Umieszczane na wysokim maszcie były najpierw lampami olejnymi, które serwisowano na pokładzie. Ich obecność zastąpiono później lampami stałymi. Przezorny statek zawsze ubezpieczony- niektóre jednostki posiadały więcej, niż 1 lampę na maszcie, by w przypadku awarii, móc zastąpić ją inną. Prócz tego, na statkach latarniach w pewnym momencie zaczęto umieszczać wraz z światłami dzwonki ostrzegawcze. Ich dźwięk rozbrzmiewał w promieniu kilkunastu kilometrów.

Jako, że coraz większą rolę w budowie statków odgrywały żelazo i stal, także konstruktorzy latarniowców zastąpili drewno nowocześniejszymi materiałami. Zmienił się również napęd statków. Jednostki innego rodzaju, które wypływały na akweny działały dzięki parze, bądź olejowi napędowemu. Rosnąca tendencja zmotywowała konstruktorów, by umieścić w latarniowcach własny napęd. Wcześniej, statki latarnie holowane były do miejsca przeznaczenia przez inne pojazdy wodne. Teraz stały się samodzielnymi jednostkami. Załoga mogła przebywać na pokładzie.

Odnoszę wrażenie, że latarniowce to tak jak statki bibo, zapomniany element wodnej przeszłości. I to całkiem niesłusznie, bo są to pojazdy wyjątkowe, które przez swoją działalność, ocaliły niejeden statek. 

Czy spotkaliście się kiedykolwiek ze statkami latarniami?




Z czego korzystałam, tworząc artykuł: 
"Light in the Darkness: A History of Lightships and the People Who Served on Them"- Liam Clarke
nps.gov
"Mały słownik morski"- Józef Wójcicki
historia.trojmiasto.pl
Nowszy post Starszy post Strona główna

2 komentarze:

  1. Przeczytałam właśnie kilka artykułów i wybacz, że nie odniosę się do jednego, ale do wszystkich - są naprawdę genialne :D Tak jak sam pomysł na bloga. Obserwuję! I zapraszam do siebie :) https://juliamickiewicz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Temat mógłby się wydawać zupełnie banalny, ale oczywiście wcale taki nie jest, tradycyjnie dzięki za jego przybliżenie. Odnośnie tego duńskiego latarniowca, szkoda że nie zdecydowano się na jego wyciągnięcie z dna morza i naprawę do końca, przy tego typu jednostkach strata choćby jednej nie jest czymś przyjemnym. Jeżeli chodzi o mnie to niestety jeszcze się nie spotkałem z tego typu statkami, mimo że przy okazji każdego wyjazdu nad morze brałem ze sobą teleobiektyw (nomen-omen ten sam co robiłem Ci zdjęcia na Pyrkonie ;)) i trochę sobie przybliżałem jednostki płynące w oddali.

    OdpowiedzUsuń